Święta których nie widać zza łez
Co roku obiecuję sobie, że tym razem będzie inaczej. Zaczynam listopad z nadzieją, że uda mi się zatrzymać tę przedświąteczną lawinę. Ale wystarczy pierwszy świąteczny spot w telewizji, dekoracje w sklepach, zapach pierniczków na półkach supermarketów – i już czuję, jak coś we mnie ściska. Zaczyna się. Ta sama presja, co zawsze – żeby wszystko było idealne, jak z reklamy.
Listy prezentów, planowanie, dekoracje – te drobiazgi, które u innych wywołują uśmiech, w mojej głowie robią miejsce na chaos. Powtarzam sobie: „To tylko święta. Powinny być radością, czasem miłości i rodziny”. Ale gdzieś głęboko czuję ten znajomy głos, który przypomina mi o tych wszystkich chwilach samotności pośród świątecznej „magii”. O tych momentach, gdy coś nie poszło zgodnie z planem i ten czar prysł.
Grudzień: „Gdzie jest moja radość?”
Pierwszy grudnia – zaznaczony w moim kalendarzu małym serduszkiem. To dzień, kiedy pozwalam sobie zacząć przygotowania. Wyciągam ozdoby, włączam ulubione kolędy, piekę pierniki. Przez chwilę czuję, że to jest to – prawdziwa świąteczna atmosfera. Ale wieczorem, gdy zostaję sama, siadam na kanapie i patrzę na te światełka. Nagle ogarnia mnie coś dziwnego. Łzy napływają do oczu, a ja nie potrafię powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że w tym pięknym obrazku czegoś brakuje. Może mnie?
Tydzień drugi: „Lista zadań i wyrzutów sumienia”
Każdy dzień zaczynam od listy zadań: sprzątanie, zakupy, gotowanie. Ciągle wydaje mi się, że powinnam zrobić więcej, lepiej, szybciej. Kupuję za dużo, bo przecież każdy prezent musi być idealny. Pod koniec dnia mój portfel świeci pustkami, a ja karmiona jestem wizją radosnych twarzy przy choince. Tylko dlaczego w tym wszystkim brakuje miejsca dla mnie?
Wieczorem patrzę na swoje odbicie w lustrze. Zmęczone oczy, szara skóra, uśmiech wymuszony. W mojej głowie kłębi się pytanie: „Dlaczego robisz to sobie? Dlaczego chcesz uszczęśliwić wszystkich, a o sobie zapominasz?”.
Tydzień przed Wigilią: „Ile jeszcze mogę znieść?”
Kiedy wreszcie siadam na chwilę, moje ciało mówi mi jasno: dosyć. Brakuje mi snu, boli mnie żołądek, głowa pulsuje. Każda kolejna myśl to strach – co, jeśli coś znowu pójdzie nie tak? Co, jeśli ktoś powie coś, co mnie zrani? Czuję, jak znajomy ciężar znów wypełnia moje serce, jakbym dźwigała plecak pełen kamieni.
W tych momentach najchętniej bym uciekła. Gdzieś daleko, gdzie nikt nie będzie ode mnie niczego wymagał. Gdzie nikt nie zauważy, że nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić.
Wigilia: „Przecież miało być inaczej…”
Stół wygląda jak z obrazka – błyszczące świece, pachnący barszcz, migocząca choinka. Uśmiecham się, ale to tylko maska. W środku czuję, jak coś mnie dławi. Wracają wspomnienia. Te o słowach, które nigdy nie zostały wypowiedziane. O ludziach, których już przy tym stole nie ma.
„Puste miejsce przy stole” nabiera nowego znaczenia – to nie brak krzesła, to brak ciepła, którego tak bardzo potrzebuję. Zasypiam z myślą, że kolejny rok przeminął, a ja znów byłam tylko aktorką w spektaklu, który nikogo tak naprawdę nie obchodzi.
Po świętach: „Czy coś się zmieni?”
Dekoracje znikają, a ja zostaję sama z ciszą. I pytaniem: „Co dalej?”. Wiem, że za rok będzie podobnie. Bo wciąż nie wiem, jak zatrzymać to błędne koło. Ale może to właśnie teraz jest moment, żeby przestać wymagać od siebie niemożliwego. Może czas, by znaleźć w tym wszystkim miejsce dla siebie – dla spokoju, który jest tak bardzo potrzebny.
Dlaczego tak czujemy?
Dla wielu kobiet święta są nie tylko czasem radości, ale też źródłem napięcia i presji. Perfekcjonizm, oczekiwania wobec siebie, społeczne wymogi – wszystko to może prowadzić do wyczerpania, a nawet depresji. Jeśli odnajdujesz siebie w tych słowach, pamiętaj: masz prawo czuć się zmęczona. Masz prawo odpuścić. I przede wszystkim masz prawo szukać wsparcia, jeśli ten ciężar staje się zbyt trudny do udźwignięcia.